Chcę Ci o czymś opowiedzieć, zanim zaśniesz: o białym marmurze. To było prawie dwadzieścia lat temu w Liège, mieście, w którym pokochałam deszcz, wymyślne fasady budynków i gęste jak miód, ciemnozłote piwo, którego smaku już później nigdzie nie odnalazłam. Właśnie w tym mieście, w kościele Św. Pawła, w bocznej nawie siedzi anioł, młody mężczyzna o gładkiej skórze i gęstych puklach włosów. Zza niego wyrastają skrzydła i okrywają go jak płaszcz. Prawa dłoń anioła zanurza się we włosach, jakby w geście zaskoczenia. Jest piękny, zmysłowy, jak młodzieńcy prerafaelitów, na cieniutkiej granicy doskonałości i kiczu. Kiedy podejdzie się bliżej i spróbuje zajrzeć mu w źrenice, po policzku anioła spływa nagle ledwie widoczna łza.
Jakie to było przedziwne i niepokojące! Bo ja nic nie wiedziałam o tym posągu. Stałam przed nim długo i czekałam na moment, kiedy nie będzie przy mnie nikogo, żeby go dotknąć, nacieszyć się tą doskonałością, zapamiętać ją we wnętrzu dłoni. Dopiero po chwili zauważyłam że u stóp anioła leży nadgryzione jabłko, tuż obok złamane berło; że spomiędzy gęstych włosów wyrastają rogi; że paznokcie u stóp wyglądają jak ostre, trójkątne szpony. “Geniusz zła”, przeczytałam na tabliczce.
Guillaume Geefs, belgijski rzeźbiarz, wymyślił swojego Lucyfera w latach czterdziestych XIX wieku. Lucyfer, upadły anioł, „niosący światło”, postać, której przez wieki domalowano dziesiątki skrajnie różnych twarzy, był zdrajcą i dobroczyńcą, cynicznym spiskowcem i nieszczęśliwym kochankiem. Święty Paweł, patron kościoła, w którym znajduje się posąg, pisał w drugim liście do Koryntian: „Sam bowiem szatan podaje się za anioła światłości”. Anioł światłości! “Geniusz zła”. Tak nazwał swoje dzieło Geefs, chociaż marmur ciosany, kłuty, pieszczony jego dłońmi, zdaje się opowiadać zupełnie inną historię. Więc nawet kiedy już wiemy, że to on, możemy go tylko kochać. Kiedyś na studiach czytałam słowa, które Blake powiedział o Miltonie: „stał po stronie diabła, nie zdając sobie z tego sprawy”. Bo u Miltona, dwieście lat wcześniej, zło fascynowało urodą i mądrością. Zbuntowany Lucyfer został ukarany wygnaniem z raju, a później stopniowo jego kara się pogłębiała – przemieniał się w cherubina, w ptaka, w żabę, wreszcie w węża, który owinął się wokół rajskiej jabłoni. Stajemy po jego stronie, odrzucamy oceany zła, obłudnych przeszłych i przyszłych czynów, zatrzymując się na tej jednej łzie, w której zamykać się może wszystko. Żal za popełniony błąd, tęsknota za światłem, strach przed przyszłą karą, bezsilność wobec przeznaczenia, samotność, melancholia.
Kościół był ciemny, w wątłych smugach światła unosił się kurz stuleci, drewniane ławki skrzypiały pod ciężarem modlitwy. W tym półmroku posąg zdawał się oddychać. Dzisiaj wynurzył się z szuflad niepamięci dokładnie w chwili, kiedy prawą dłonią zebrałeś włosy znad czoła. Przyszedł zatrzymać purpurowy smutek jesieni: życie jest ciągłą przemianą, mówi, nieustającą metamorfozą, obraca się ze skrajności w skrajność, i jest w stanie przetrwać w najdrobniejszej kropelce miłości.