WĘDRÓWKA/STACHURA
Znam zapach zwierząt, co wędrują w środku nocy
I ocierają się o uda tych, co nie śpią.
Rozpoznam dolin kształt po mgłach i smaku rosy,
I zdartych butów los wyśpiewam twardą pieśnią.
Lecz prostą linią wyrysować dróg na mapie –
Nie potrafię.
Znam zgubną słodycz miękkich ust i ciepłych ramion,
co pieszczą ciało, ale duszą są daleko.
Wiem jak wychylić w ciszy wspólny dzban zmęczenia,
Kiedy za oknem świt rozlewa się jak mleko.
Ale samotnym nie czuć się w tańczącym tłumie –
Już nie umiem.
Znam głód, którego nie da się ukoić chlebem,
I drobne szwy, co łączą strzępy dni przegranych.
Umiem dosłyszeć cichy pomruk horyzontu,
wyśnić dolinę, w którą woła mnie zza ściany.
Lecz jak w tej mgle, jak w tej wędrówce znaleźć Ciebie –
Tego nie wiem.PIOSENKA ŚWIĘTOJAŃSKA/WIANKICIEMNE PIÓRA
Już nad doliną zmierzchać zaczyna,
Księżyc na niebo wszedł.
Leśną ścieżyną schodzi dziewczyna
Nad Wisły ciemny brzeg.
Nad brzegiem rośnie mak i pokrzywa,
Szałwia i dziki bez.
Z ziół wianki wije, oczy zakrywa,
Żeby nie lały już łez.
W wianki zaplata smutek i powój,
Szepty i brzozy liść,
Pyta czy szczęścia czekać u progu,
Czy w świat szeroki iść.
A co z wiankami Wisła zabierze –
Nigdy nie odda już!
Splecione zaklęcia, miłosne pacierze,
Znak dla zbłąkanych dusz.
Może dziewczynie kwiatem paproci
Zakwitnie czarny bór,
Skarbem stuletnim głowę ozłoci,
Rozsypie pereł sznur.
Śnijcie się, cuda, wijcie się, czary,
Wianki, odpłyńcie w dal!
W tę noc przedziwną daj, Boże, wiary
W moc świętojańskich fal.
Porozwieszałeś gwiezdne mapy ponad ziemią,
Żeby nam nocą przeglądały się w kieliszkach,
A więc próbuję coś wyczytać w mętnym winie,
Dokąd prowadzi nas ta bieda i skąd przyszła.
Zobacz jak znów przesuwam szkło po twardym stole:
W lichych połyskach cicho czytam Twoją wolę.
Ale ta noc, ale ta noc ma czarne pióra
I po omacku idę w nią jak w obce miasto.
Wytarty płaszcz w jej pustkę niosę,
wytarte serce za jej głosem,
Idę w tę noc, żeby przewrócić się i zasnąć.
Rozsypywałeś innym garści jasnych znaków
I rozwieszałeś światła nad ich prostą drogą,
A u mnie kilka powiązanych w pętlę ulic,
Tak zadeptanych, że rozplątać się nie mogą.
Chcę znaleźć ślad, chcę całą mapę objąć wzrokiem,
I ruszyć wstecz aleją drzew do dawnych okien.
Ale ta noc, ale ta noc ma czarne pióra
I po omacku idę w nią jak w obce miasto.
Wytarty płaszcz w jej pustkę niosę,
wytarte serce za jej głosem,
Idę w tę noc, żeby przewrócić się i zasnąć.
CZEREŚNIE/1944
O Tobie, o Tobie myślałem
w tamten ranek co zbudził się sierpniem.
O włosach, w jasny sen na pościeli
zaplątanych, jak nitki pajęcze.
O sukience na fotelu za stołem,
o ogrodzie dojrzałych czereśni.
Tamtą młodość, tamten świt nienazwany,
gdybym mógł, cały w Tobie bym prześnił.
O Ciebie, o Ciebie się bałem,
o Twój sen i skrzypiącą podłogę.
Garść owoców, tylko tyle zabrałem,
żeby wrócić do Ciebie przed chłodem.
I prosiłem, cicho drzwi zamykając,
o los jasny, o drogi łaskawe,
Twoją miłość obracałem na palcu,
jak maleńką, złocistą Warszawę.
Za Tobą, za Tobą wołałem
w zimną wilgoć, przez mrok korytarzy,
Na dnie piwnic moje dłonie szukały
gładkich ud, ciepłych warg, Twojej twarzy.
A gdy oczy powiekami już zaszły,
kiedy gwiazdy spłynęły nad miasto,
Z pięścią w ustach Boga głośno błagałem,
żebym z dala od Ciebie nie zasnął.
Do Ciebie, do Ciebie wracałem
w tamten ranek, co zbudził się wrześniem.
Ciemny wicher, twarda ziemia pod głową,
a w kieszeni przejrzałe czereśnie.
KOLĘDA O PUSTEJ STAJENCE
Pamiętam, śpiewały, i głosy splatały,
O ziemię wadziły skrzydłami:
Lukrowe anioły, z gwiazdami na czole,
Spływały z cienistej otchłani…
Dlaczego dziś smutek milczeniem zawisa,
I ciszą się sączy, i rani?…
Pamiętam, szeptali, i sensu szukali,
W strumieniach niebieskich promieni:
Gliniani pasterze, z owieczką u boku,
Tą nagłą jasnością zdziwieni…
Dlaczego mi ciemność dziś skrzypi za oknem,
Że nigdy się noc nie odmieni?…
Pamiętam, płakało, i mleka wołało,
A matka je brała na ręce:
Dzieciątko na sianku, w cukrzanej koronie,
I łzy, i sny jego chłopięce…
Dlaczego dziś do mnie po strunach powracasz,
Kolędo o pustej stajence?…
ZIMA
Nie o oczach przymkniętych, nie o wietrze,
Nie o soplach, nie o szronnych koronkach,
O końskich grzywach w siwych karuzelach,
Ani o mrozach, co kłują jak rozłąka.
Błogosławione niech będą białe śniegi,
Czerwone usta, grudniowe tęsknoty,
Senne ogrody i róże w chochołach,
Ale nie o tym jest zima, nie o tym.
Nie o zaspach, nie o ciepłej sierści saren,
I nie o łyżwach, nie o srebrnych krynicach,
Nie o sannach, nie o leśnym bajaniu,
Ani o ciemnych północach bez księżyca.
Błogosławione niech będą białe śniegi,
Czerwone wino, latarń równe sploty,
Przyćmione okna i wełniane wieczory,
Ale nie o tym jest zima, nie o tym.
O mlecznym świcie bez wczorajszych śladów,
O Twoich stopach, niepewnych, tuż za progiem,
I o tej pierwszej, tej dzikiej polanie,
Co tylko czeka, aż wydepczesz w niej drogę.
Błogosławione niech będą białe śniegi,
Jak zwój papieru, co u drzwi się zaczyna,
Nowe początki, białe narodzenia,
O tym jest zima, o tym jest zima.
LECHOŃ
Tego ranka myśli były spięte
I pokończone wszystkie dzieła
Sprawa tak dawno już upadła
Że pamięć o niej – przeminęła
Dlatego nikt nie wołał Jana
Gdy stanął w oknie z twarzą jasną
Wzbił się nad ziemię cienkim łukiem
I – trzepoczący – opadł w miasto
Ludzie mówią, że w ten sposób przegrał
Bo w walce swojej był zbyt prosty
Ptaki mówią, że trzeba Golgoty
Żeby tak silne skrzydła wyrosły
Spłynął przed hotel Henry Hudson
Spokojny – bo w tej chwili poczuł
Że dobrze wierzył!
Włosy białe
I dwa witraże ciemnych oczu…
***
Zimą śnią mi się długie drogi
I ciepły wiatr w wysokich trawach
Przede mną suną w światłocieniach
Żółte doliny Vinci
Kiedy podniosę wzrok znad dolin
Czasem na wzgórzach widzę Ciebie
Jak z półuśmiechem badasz chmury
Wyciągasz w górę białe dłonie
Aż chmury się zmieniają w ptaki
I lecą hen z drewnianym krzykiem
Z takich snów budzę się zmęczona
Rano ulice jeszcze ciemne
Śnieg wolno sypie na ramiona
Niebo nade mną milczy
NARODZENIE
Kiedy Anioł się roześmiał
Z całej siły w trąbę zadął –
Słońce przeraźliwym blaskiem
W środku nocy zaświeciło
A maszyna Leonarda
Nagle rozłożyła skrzydła
Stół przypomniał sobie czasy
Kiedy był potężnym dębem
W czarnej dziupli licho chował
A pies stary na łańcuchu
Wyśnił, że jest dzikim chartem
Z wiatrem w oczach gnał przez pola
I szczekaniem ptaki straszył
WENECJA
Mój wieczny smutku! Już nic nie zostało
Wino się skończyło, ucichła muzyka
Goście odeszli bez słowa
Już tylko pusta jak scena – ulica
Wiatr nawet w strzępach girland umyka
Nucąc swój smętny poemat
W złotym grymasie lśni maska księżyca
Za którą może słońce się chowa
Za którą może nic nie ma
BALTAZAR
W tę noc ostatnią zapełnij stoły
Każ grać i zagłusz gasnący dzień
Życie jest warte tyle, co uczta
Życie jest warte tyle, co sen
Pij! Dzisiaj jesteś błaznem na tronie
Kuglarzem, dawcą dobra i zła
Łatwiej się żyje w śnie opętanym
Łatwiej umiera pijąc do dna
Wkrótce Ci puchar wypadnie z dłoni
Zanim odpłyniesz w rejony gwiazd
Ja będę rzucać cekiny w powietrze
Rytmem obcasów odmierzać Twój czas
Śpiewaj, mój wieczny, o swojej potędze
Syp na mnie całą pogardę i złość
W tym niespełnieniu, w dzikim obłędzie
Śmierć się przysiądzie jak zwykły gość
A kiedy przyjdzie – podaj jej usta
Zaplącz się w tańcu w jej czarny tren
Życie jest warte tyle, co uczta
Życie jest warte tyle, co sen
KRÓL (SPOWIEDŹ)
Z początku byłeś białym starcem
Który ogląda świat zza chmury
W ciszy podniebnej zawieszony
Rysuje ziemskich spraw kontury
I byłem pewien, że widziałem
Przez chwilę profil Twojej dłoni
W suchej przestrzeni z prochu – człowiek
I palec nad nim zakrzywiony
Później zostałeś władcą gromów
A gniew Twój gasił moją dumę
I zsyłał tysiąc kar okrutnych
Których do dzisiaj nie rozumiem
Aż raz odszedłeś za zasłonę
Za którą czas inaczej płynie
Choć Cię, spragniony, przyzywałem
Wreszcie przekląłem Twoje Imię
Tej nocy nie wiem już kim jesteś
Kiedy w królestwie gaśnie siła
Gdy ja przysięgi dane łamię
A Ty – spokojny sen mi zsyłasz
***
Oto właśnie życie:
czarny chrząszcz w kieszeni,
biegniesz, giętkie sosny
wiatr w okręty zmienił.
A w maleńkim chrząszczu
mieszka biała dusza.
Kiedy to odkrywasz,
gdzieś się zawierusza.
SEN OKUDŻAWY
Gwiazdy drżą jak suche liście nad Arbatem
Za oknem sunie rozmodlony koci mruk
A Twoje czarne oczy są mi całym światem
Zdejmują ze mnie ciężki pył zdeptanych dróg
Patrzymy w siebie, szarym życiem umęczeni
Jestem kropelką światła na dnie Twoich źrenic
Nie… to nie oczy,
to ciemna ziemia mnie kołysze swoim wzrokiem
Spogląda na mnie zimnym szkłem północnych okien
Ale ta czułość nieporadna nic nie zmienia –
to tylko ziemia
Księżyc przechylił się jak okręt i odpływa
Przez uchylone okno wchodzi młoda noc
A Twoje włosy rozsypują się nad stołem
I otulają mnie we śnie jak ciepły koc
Zanurzam palce w czarnych splotach, w czarnym winie
Twój głos mi mówi: oddal smutek, wszystko minie
Nie… to nie włosy,
to ciemne struny oplątują moje dłonie
Wpinam w nie nuty, pieszczę głosem Twoje skronie
Zaplatam smutek szarych dni w świetliste łuny –
to tylko struny
Czekam na świt, czekam na cud, aż mi się przyśnisz
Za oknem droga się rozwija aż po kres
A Ty wybiegasz mi naprzeciw z koszem wiśni
Czerwienią ust zapraszasz bym za Tobą szedł
Aż moje serce poszargane znów uwierzy
Będzie Cię gonić, żeby schwycić, żeby przeżyć
Nie… to nie droga,
To ciemne życie po zmarzniętej ziemi goni
Lecz nie prowadzi mnie do Ciebie, do Twych dłoni
Bogu modlitwę moją śpiewam coraz ciszej –
to tylko życie